Parafia św. Anny
w Grabowie Kościerskim

Święta Anno, patronko nasza, módl się za nami!

Oto stałem się człowiekiem,

jeżeli nie zechcecie ze Mną stać się Bogiem,

wyrządzicie Mi krzywdę!

(z kontemplacji św. Brunona)

W roku 1084. Siedmiu wędrowców przemierzyło niedostępne okolice masywu Chartreuse w poszukiwaniu miejsca odosobnienia, gdzie w samotności mogliby oddać się kontemplacji i modlitwie. św. Brunon z Kolonii wraz z sześcioma braćmi, kierowani przez biskupa Grenoble św. Hugona odnaleźli wysoko w samym sercu gór, w zamkniętej ścianami skalnymi dolinie, odpowiednie miejsce - tak odludne, że postanawiają zbudować tu pierwsze drewniane domki - pustelnie, aby w zupełnej ciszy poświęcić całe swoje życie Bogu. Tym samym dają oni początek przyszłemu klasztorowi la Grande Chartreuse (Wielka Kartuzja), który staje się macierzystym klasztorem zakonów na całym świecie.

 

 

Zakon bliski śmierci

Mówi się o nich, że spali w trumnach, a kiedy się mijali w swoim czworobocznym, wyznaczonym ścisłą regułą świecie, pozdrawiali się jedynie słowami "memento mori". Teraz na pewno w trumnach nie śpią, a najprawdopodobniej i nie sypiali, za to ich klasztorne świątynie w epoce baroku rzeczywiście przebudowano tak, że upodobniły się do ostatniego ziemskiego domostwa człowieka. Mimo tych "braków" ustanowili najbardziej wymagającą regułę dla mnicha, który chce oddać swoje życie Bogu. W Polsce już od dawna nie ma żadnej siedziby kartuzów, chociaż działają świeckie wspólnoty wzorujące się na regule świętego Brunona. Na świecie znajdziemy jednak jeszcze ponad dwadzieścia kartuzji, w których żyje około pół tysiąca zakonników i zakonnic. W Polsce wciąż istniejącym świadectwem ich życia jest miasto, które swoją nazwę i istnienie zawdzięcza właśnie milczącym mnichom - Kartuzy.

Tam, gdzie budowano klasztor kartuzów, wcześniej z reguły nie było nic. To nie powinno dziwić, ponieważ zakonnicy szukali ciszy i samotności. Wszak odpowiadali na wezwanie Pana i udawali się "na pustynię". Kartuzi nie szukali wzniesień jak na przykład benedyktyni, którzy wznosili swoje siedziby na niedostępnych wzgórzach. Tak dobrze nam znany klasztor Monte Cassino to przecież benedyktyńska siedziba. Kartuzi szukali odludnego miejsca w pobliżu jeziora. Takie też znaleźli na Kaszubach. Klasztor stanął pomiędzy dwoma jeziorami Wielkim i Małym Grzybnem, które obecnie noszą nazwy Klasztornego i Karczemnego. O wyborze miejsca nie stanowiła jego wyjątkowa uroda, tylko fakt, że kartuzi byli jaroszami. Nie jadali mięsa, tylko ryby.

Z powstaniem klasztoru wiąże się tragiczna historia bogatego pomorskiego szlachcica - Jana z Różęcina (dziś Rusocina). Według dziejopisów, chciał on zadośćuczynić zabójstwu popełnionemu w młodości, które skazało go na banicję. Wydało mu się, że ufundowanie klasztoru mnichom o tak surowej regule będzie najlepszą ekspiacją. Z czasem zresztą Jan z Różęcina przyłączył się do życia klasztornego, by na niedługo przed śmiercią zostać przyjętym do zakonu jako brat. Kapituła generalna zakonu w Pradze zatwierdziła powstanie nowego klasztoru, a na jego przeora wyznaczyła Saksończyka Jana Deterhusa, który w roku 1381 poświęcił miejsce budowy przyszłego klasztoru. Kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny stojący do dziś konsekrowano w październiku 1403 roku.

Strażnik przeszłości

Wokół kościoła z trzech stron powstało 18 eremów połączonych, tak jak we wszystkich kartuzjach, krużgankiem.

- W każdej z tych pustelni mieszkał jeden mnich. Miał dwa pokoje, jeden do modlitwy, jeden do pracy, kuchnię, za domkiem ogród, więc był samowystarczalny. Jedynie w dni świąteczne i w niedzielę zbierali się we wspólnym refektarzu, gdzie razem się posilali i omawiali różne sprawy - opowiada ks. dr Henryk Ormiński, wieloletni proboszcz w pokartuzjańskim kościele, obecnie na emeryturze, zajmuje się głównie oprowadzaniem licznych wycieczek.

Reguła kartuzów, podobnie jak kamedułów, zakłada milczenie. Jednak jak każda zorganizowana społeczność, musieli przecież ustalać pewne sprawy, musieli też otaczać opieką duchową swoich młodszych współbraci, więc absolutne milczenie jest jedynie legendą. Pozdrowienie "memento mori" również funkcjonowało, ale na pewno nie były to jedyne słowa wypowiadane do siebie przez mnichów.

Kartuzja kaszubska powstała według zasady architektonicznej obowiązującej we wszystkich klasztorach wybudowanych na przestrzeni dziewięciu już wieków istnienia zakonu. W sensie funkcjonalnym owy krużganek zawsze stanowił centrum kartuzji. W ciepłych krajach jest otwarty i wsparty jedynie na kolumnach, w zimniejszym klimacie zabudowany. Krużganek rozpoczyna się zawsze w pobliżu kościoła i innych ważnych budynków życia wspólnotowego, jak chociażby refektarz, kapituła, czy biblioteka i spiżarnia. Na zamkniętym przezeń dziedzińcu znajduje się cmentarz klasztorny. To kolejny dowód na szczególne wręcz baczenie kartuzów na bliskość śmierci.

- Chowani byli bez trumien wokół kościoła. I tu, idąc ze świątyni w kierunku do refektarza, stąpamy po ich grobach - zauważa ks. Ormiński.

Do krużganka w regularnych odstępach przylegały cele ojców. Obiekty te stanowiły właśnie klauzurę monastyczną, która miała im umożliwić życie w samotności i milczeniu. Owych eremów nie mogło być nigdy mniej niż dwanaście, ale nie więcej niż trzydzieści. W Kartuzach eremy miały 10 metrów długości na 8,5 metra szerokości. W ścianie przylegającej do krużganka znajdowało się okienko służące do podawania mnichom posiłków, oraz wejście do pracowni. Erem skrywał pięć pomieszczeń. Właściwą celę, którą była kaplica, pracownię, niewielką kuchenkę, składzik na narzędzia i dodatkowe pomieszczenie mieszkalne. Do tylnej ściany przylegał połączony małym przedsionkiem ganek z ustępem. Z ganku wychodziło się na działkę ogrodniczą o powierzchni 200 metrów kwadratowych. Uprawiał ją sam mnich.

- Dzień mnicha w zasadzie podzielony był na trzy części. Osiem godzin modlitwy, osiem godzin pracy i osiem odpoczynku - opowiada nasz przewodnik.

W jedynym zachowanym w Kartuzach eremie mieszka teraz kościelny, a jest to miejsce tyleż zabytkowe, co wyjątkowe.

Wymarły klasztor

Ten ostatni erem należał do ostatniego kaszubskiego kartuza, który zmarł tu około 1850 roku, czyli przeszło 150 lat temu. Mnisi nie opuścili klasztoru dobrowolnie, a stali się jedynie bardzo spóźnionymi ofiarami reformacji z jej główną zasadą "kogo rządy, tego religia". Polska w owym czasie była pod zaborami, a na terenie Prus nasiliła się germanizacja. Zakazano nauczania w szkołach w języku polskim. Jednak ludzie dalej mówili po polsku i Kościół również nauczał po polsku. Niemieckie władze nie bez powodu więc znacząco wspierały Kościół ewangelicki, a nawet zamknęły katolickie seminarium duchowne w Pelplinie. Po jedenastu latach, wskutek presji wielu biskupów, również niemieckich, seminarium otwarto, ale klasztoru nie udało się uratować.

- Wtedy własność była nietykalna, a prawo świętością, więc władze nie ośmielały się go łamać. Nie zabrano klasztoru, nie wywieziono mnichów, tylko zakazano naboru nowych - wyjaśnia ks. Ormiński.

Decyzja o kasacji klasztoru zapadła w latach dwudziestych XIX wieku, a władze musiały jeszcze poczekać, aż umrze ostatni mnich. Pruskie władze rozparcelowały dobra klasztorne pomiędzy niemieckich osadników, a większą część zabudowań nakazały rozebrać. Zostało tylko to, co widzimy dzisiaj.

Nie sposób w Kartuzach znaleźć też wielu ruchomych zabytków pamiętających czasy świetności klasztoru, bo zostały one po prostu zlicytowane.

O życiu tych szczególnie surowych wobec siebie mnichów świadczą już jedynie zachowane budynki, nieliczne znaki i detale.

Przy wejściu do zakrystii na ścianie zobaczymy zegar słoneczny, nad którym króluje trupia czaszka i napis "memento mori". Pod chórem napędzany podobnym do zegarowego mechanizmem, głośno wybijającym każdy takt, kiwa się uroczy aniołek z... kosą. Wisi nad głównym wejściem do kolegiaty, tak że kosa miarowo porusza się tam i z powrotem tuż nad głowami wchodzących do świątyni. Aby zobaczyć trumienne podobieństwo Kolegiaty, trzeba po prostu spojrzeć na nią z większej odległości. Wątpliwości nie ma.

Ojciec ciszy

W Polsce nie ma już ani jednego kartuza, chociaż na pewno jeden Polak żyje w kartuzji w Wielkiej Brytanii. Nie istnieją też filie klasztoru z Kaszub założone w Gidlach i w Berezie Kartuskiej, która zresztą obecnie leży poza granicami naszego kraju. Tradycje zakonu starają się kontynuować pustelnicy i pustelnice z Wspólnoty Świętego Brunona i Fraterni Świętego Brunona. Międzynarodowe Towarzystwo Świętego Brunona (IFSB) jest stowarzyszeniem świeckich chrześcijan, żyjących duchowością swojego patrona. Jak sami o sobie mówią, w "łączności z Rodziną Kartuską poszukują świeckich dróg realizacji charyzmatu Błogosławionego Ojca Rodziny Kartuskiej".

Święty Bruno nie jest na pewno jednym z popularniejszych w Polsce świętych, ale jest postacią godną jak największej uwagi. Jego droga nie jest drogą dla wszystkich, ale powołani do niej na pewno nie żałują. Sam św. Brunon pisał w liście Radulfa Zielonego: "Ile zaś samotność i cisza pustelni niesie miłośnikom swoim pożytku i boskiej radości, wiedzą tylko ci, którzy tego doświadczyli. Tu bowiem ludzie dzielni mogą powracać do siebie, o ile tylko zechcą, i mieszkać z samymi sobą, stale pielęgnować zalążki cnót i żywić się szczęśliwie owocami raju. Tu poszukuje się owego oka, które pogodnym wejrzeniem rani miłością Oblubieńca, przez które jeśli jest czyste i szczere, postrzega się Boga. Tu święci się pracowity odpoczynek i w spokojnym odpoczywa działaniu. Tu za trud bitewny odpłaca Bóg swoim bojownikom upragnioną nagrodą, pokojem właśnie, którego nie zna świat i radością w Duchu Świętym". Co ciekawe, założyciel zakonu kartuzów niewiele czasu ze swojego bogatego życia mógł spędzić w eremie. Bardzo zdolny, człowiek sukcesu swojej epoki, w wieku około 28 lat został przełożonym słynnej szkoły katedralnej w Reims. W okresie sporów o inwesturę opowiedział się po stronie kościelnego obozu reform i wystąpił na synodzie przeciwko swojemu arcybiskupowi. Synod go poparł, ale arcybiskup wspierany przez świeckich władców zachował swoje stanowisko, a św. Brunon z dania na dzień stracił wszystko. Po śmierci arcybiskupa w 1080 roku wrócił do Reims, ale odrzucił zaproponowaną mu godność arcybiskupią, wybierając swoją uprzednią posadę. Po czterech latach złożył wszelkie godności i udał się na poszukiwanie miejsca na pustelnię. Po długiej wędrówce dotarł w końcu do biskupa Grenoble, św. Hugona, notabene swojego ucznia. Ten przekazał mu i sześciu jego towarzyszom odludne miejsce zwane "desertum Carthusiae", gdzie założył pierwszy klasztor zakonu. Stąd nazwa "kartuzi". Jednak już w 1090 roku nowo wybrany papież Urban II (kolejny jego uczeń) wezwał go do Rzymu. Św. Brunon długo nie wytrzymał w wielkim świecie Rzymskiej Kurii i poprosił o pozwolenie na odejście. Po raz kolejny odrzucił urząd biskupi i założył nową kartuzję w Kalabrii w miejscu zwanym La Torre. Dziś miejsce to nazywa się Serra San Bruno i kryje grób świętego.

Poświęcony Bogu

Dzisiaj kartuzji jest niewiele, tak jak niewielu jest ludzi, którzy potrafią wytrzymać w swoim pustelniczym postanowieniu. Najbliższe znajdziemy w Niemczech i Słowenii. Również po jednej w Szwajcarii, Portugalii, Wielkiej Brytanii, USA, Brazylii i Argentynie. Po kilka we Francji i w Hiszpanii. Żyjący tam mnisi do dzisiaj trzymają się ściśle zasad wyznaczonych przez swego Ojca. Są pustelnikami w niewielkich wspólnotach zjednoczonych "w miłości do Pana, w modlitwie i w gorącym pragnieniu samotności". Niewielka liczba braci wynikająca z umiłowania pustelniczego życia przyczyniła się do powstania zwyczajowego określenia "rodzina kartuska". Samotności ojców pomagają tak zwani konwersi i donaci. Konwersi są braćmi, bez których życie pustelnicze nie byłoby możliwe. Przez wiele wieków ich pomieszczenia były oddzielone od cel ojców, choć teraz mieszkają już w jednym klasztorze. Donaci nie czynili żadnych ślubów, lecz również poświęcali się bogu i życiu klasztornemu w jego bardziej praktycznym aspekcie. Byli jakby klasztornymi robotnikami.

Dzisiaj, jak przed wiekami, na człowieka, który chce zostać kartuzem, czeka naprawdę długa droga. Głównie z tego powodu, że nie wszyscy mają powołanie do życia pustelniczego, a także niewiele osób zdaje sobie sprawę z jego trudów. Aby w ogóle zamieszkać w klasztorze, mnisi muszą przekonać się, że pierwszorzędne cele kandydata to pragnienie poświęcenia życia modlitwie i szukaniu Boga w miłości. Kandydaci mają najczęściej od 23 do 35 lat, ale zdarzają się i starsi. Jednak ich próby dostosowania się do reguły są niezwykle trudne, więc osoba po 45 roku życia nie może zostać przyjęta bez specjalnej zgody Kapituły Generalnej lub przeora Kartuzji. Postulat trwa od trzech miesięcy do roku, potem potrzeba dwóch lat nowicjatu, aby zostać dopuszczonym do profesji, czyli ślubów czasowych. Śluby czasowe składa się na trzy lata i po tym okresie odnawia na kolejne dwa. Dopiero w trakcie tych dwóch lat młody profes opuszcza nowicjat i spędza życie z mnichami po ślubach uroczystych, aby w pełni zrozumieć życie, na które się decyduje. Po tym czasie, czyli po około siedmiu latach, może prosić o dopuszczenie do grona mnichów chórowych, spośród których wyznacza się tych, którzy przyjmują święcenia diakonatu i kapłańskie.

Dopiero wtedy może zdjąć sięgający kolan krótki habit i włożyć długi habit kartuza zwany kukullą.

Nie będzie nauczał, nie będzie duszpasterzem dla ludzi spoza muru, nie będzie czynnie angażował się w losy świata. Zostanie samotnikiem poświęconym Bogu.

Stat crux dum volvitur orbis

Niech stoi krzyż, dopóki kręci się ziemia

O prostocie

Każda dusza zaczynająca swe życie zakonne za każdym razem, kiedy robi krok do przodu na tej drodze, doznawała i doznaje od nowa uczucia wyzwolenia, ulgi spowodowanej faktem, że rozłąka ze światem w dużej mierze ułatwia naszą egzystencję. Hipokryzja i próżność komplikują świat. Każdy poddaje się konwencjom, których siła i głupota są na równi oczywiste. Z pozoru każdy szanuje maskę sąsiada... chociaż nikogo nie jest w stanie wprowadzić ona w błąd, a wszystkich jedynie krepuje. Prostota to jeden z przywilejów życia zakonnego i zarazem warunek życia wewnętrznego; bez prostoty życie wewnętrzne nie może się rozwijać, ani promieniować. Jeśli stajemy się bardziej prości, niż byliśmy, nadal nie jesteśmy wystarczająco prości - nie jest łatwo przepędzić z klasztoru światowego ducha...!

Z książki mnicha zakonu kartuzów "Szkoła milczenia"

autor: Piotr Krysa

Źródło Przewodnik Katolicki 32/2004

Duszpasterstwo

UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to.

Zrozumiałem

Parafia św. Anny w Grabowie Kościerskim 2024

sw.anna.kaszuby.pl