Obraz główny niewątpliwie jeden z najcenniejszych, choć nie w pełni dotąd doceniony przedstawiający świętą rodzinę, jest dziełem któregoś z jego uczniów lub powstał w gdańskiej pracowni wielkiego artysty Hermana Hana. Dzieło to wykonane zostało już około czterysta lat temu i do dziś owiane jest pewną tajemnicą. Poświęćmy nieco uwagi samemu twórcy.
Herman Han urodził w Nysie w 1574 roku. W Archiwum Diecezjalnym we Wrocławiu zachował się zapis o jego chrzcie, który odbył się w kościele św. Jakuba dnia 20 lipca 1574 roku. Wychowywał się w atmosferze średnio zamożnego mieszczaństwa, które zajmowało się rzemiosłem. Ojciec jego, również Herman, był malarzem dekoracyjnym. I to właśnie w jego pracowni pierwsze nauki pobierał Han. Z malarstwem zapoznawał się również w nyskich świątyniach, w których znaleźć można było również obraz Hansa Dürera. Pracownia ojca to jednak niewystarczający warsztat dla utalentowanego syna. Dlatego podjął naukę w ówczesnych ważnych ośrodkach sztuki malarskiej. Prawdopodobnie szlify sztuki zdobywał w Niderlandach, Pradze i Włoszech. Wskazywać na to może styl twórczości artysty. Po powrocie w 1597 roku osiedlił się w Gdańsku, który wtedy rozkwitał gospodarczo, bogacąc się na handlu zbożem z Lubeką, Amsterdamem, portami Szwecji, Anglii i z Lizboną. Miasto rozkwitało też kulturalnie. Schronienie i dobre warunki do pracy znaleźli w nim architekci i malarze protestanccy prześladowani przez Hiszpanów w Niderlandach.
W Gdańsku Han założył rodzinę. Mając 25 lat był już ojcem, 26 grudnia 1599 roku urodził mu się syn Gerard. Jednak niedługo potem zmarła mu żona Elza, prawdopodobnie z powodu panującej wówczas zarazy. Niespełna 30-letni wdowiec ożenił się powtórnie z Barbarą Sparrgut. W tym czasie założył własną pracownię, w której zatrudniał młodych artystów i sam malował. Był już wtedy uznanym artystą. Jego głównym polem działalności był Gdańsk z wieloma kościołami i budynkami użyteczności publicznej. Pomimo swej katolickości, został również doceniony przez luteran, którzy zlecili mu m.in. odnowienie części wnętrz Dworu Artusa.
Od roku 1610 podjął współpracę z opactwem cysterskim w Pelplinie. Stało się to z pewnością za sprawą opata oliwskiego Dawida Konarskiego, który przez pewien czas administrował klasztorowi pelplińskiemu. To właśnie na ten okres przypada największy rozkwit twórczości Hana. Jego malarstwo staje się znane na Pomorzu i jest zapraszany do wielu znamienitych parafii, gdzie do dzisiaj można podziwiaćjego obrazy.
Artysta nabył dworek w Strzyży Górnej koło Wrzeszcza. Świadczy to o jego zamożności, gdyż wówczas niewielu mogło sobie na to pozwolić. Wydawać by się mogło, że właśnie tam upłyną dni Hermana Hana. Wysoka pozycja społeczna, artystyczna i materialna sprzyjała zapuszczeniu korzeni w „Wenecji Północy”. Jednak z umowy z opatem pelplińskim Leonardem Rembowskim II dotyczącej namalowania Koronacji NMP, dowiadujemy się, że Han jest już mieszkańcem małych, królewskich Chojnic. Nie znamy przyczyn, dla których malarz przeniósł się na południowe Pomorze. Być może decydujące były tu względy rodzinne, bowiem za chojniczanina Jana Peterhacke postanowił Han wydać swoją córkę Barbarę.
Chojnice stawały się wówczas coraz silniejszym ośrodkiem naukowym, głównie poprzez przybycie do miasta jezuitów i liczne kontakty chojniczan z uniwersytetami w Krakowie i Lipsku. Tworzyło już wówczas w Chojnicach kilku malarzy i tworzyło się coraz prężniejsze środowisko malarskie. Pomimo przeniesienia do Chojnic pracowania Hana w Gdańsku dalej funkcjonowała. Coraz liczniejsi uczniowie mistrza rozsławiają jego imię i coraz więcej zleceń dostaje hanowska szkoła.
W tym czasie, 1 X 1623 roku, zlecony zostaje obraz Koronacja NMP, który na prośbę opata pelplińskiego miał własnoręcznie wykonać Han. Po skończeniu tego dzieła, podziwianego przez współczesnych, Herman Han zostaje „zasypany” zamówieniami. Tworzy obrazy dla kościołów na całym Pomorzu. W „chojnickim okresie” życia malarza powstały prawdopodobnie kopia Wniebowzięcia NMP z Pelplina dla klasztoru Norbertanek w Żukowie i Alegoria Kościoła dla gdańskich brygidek.
W grudniu 1627 roku Herman Han zachorował. I choć był w sile wieku, miał bowiem 53 lata, nic nie zapowiadało jego rychłego zgonu, 18 grudnia sporządził testament, zachowany do dzisiaj. który pokazuje nam artystę jako Z Gdańska do Chojnic. człowieka zatroskanego o losy ubogich, gdyż na ich rzecz przeznaczył znaczna część swego majątku. Poza darowiznami na rzecz ubogich w Gdańsku i Pelplinie, wsparł również biednych ze szpitala w Chojnicach.
Chodziło tu zapewne o szpital znajdujący się przy Bramie Gdańskiej, gdyż był on w rękach katolickich. Kosztowności przeznaczył na rzecz duchowieństwa chojnickiego i jezuitów. Największą część swego majątku, co oczywiste, przekazał swym dzieciom.
Z malarzem związana jest następująca legenda:
Miał zapewne niejedną okazję spotkać się w okolicy z tutejszymi pasterzami kaszubskimi.
Spotkał się z kaszubą braci cysterskich – o nazwisku Kur. To właśnie jemu jako stolarzowi z cysterskiego warsztatu powierzono wykonanie drewnianego podłoża do obrazu Narodzenia Pańskiego.
Doświadczony malarz osobiście dobrał odpowiednio wysuszone deski i kazał je połączyć w określonym porządku. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, z okazji których miał być konsekrowany nowy ołtarz w katedralnym ambicie. Wykluczone więc były wszelkie błędy w sztuce i techniczne pomyłki. Niestety gdy mnich – stolarz ukończył już pracę nad blatem obrazu stała się rzecz bardzo przykra. Zmęczony brat Kur upuścił ciężkie stalowe dłuto, to zaś wbiło się swym ostrzem prosto w jedną z połączonych ze sobą desek. W tym samym momencie miał podobno wejść do warsztatu mistrz Han.
Zakonnik spodziewał się wybuchu złości ze strony wymagającego artysty. Tymczasem on uspokajał roztrzęsionego stolarza w habicie jak tylko mógł. Dowiedziawszy się zaś, że ma na nazwisko Kur powiedział mu łagodnie, iż w gruncie rzeczy nazywają się tak samo, bo zarówno niemieckie słowo Han, jak i kaszubskie Kur znaczą tyle co kogut, te zaś, choć skore do walki, powinny przynajmniej w okresie wigilijnym zachowywać się po ludzku.
Poprosił tylko, by mnich pozwolił mu naszkicować jego podobiznę. Braciszek Kur postawił na krawędzi stołu ołtarzowego kaganek ze świeczką i pomodlił się za jego duszę. Kilka tygodni później dzieło było już gotowe. Podczas nocnej mszy odprawianej przed „Pokłonem pasterzy” wszyscy cystersi na czele z ich opatem podziwiali niepowtarzalny kunszt gdańskiego artysty rodem ze Śląska, W mroku nocy jaśniała twarz na wpół uśmiechniętej Matki Bożej trzymającej w dłoniach maleńkiego Jezuska. W głębi pokazane zostały postacie czterech uśmiechniętych pasterzy. Najbardziej wysunięty na lewo trzyma w dłoni płonącą świecę. To właśnie jej magiczny blask rzuca światło na twarze wszystkich postaci. Czwarty z brodatych pasterzy spogląda na Dzieciątko trzymając palec przy ustach. Jest głęboko zamyślony i to właśnie on przypominał, jako żywo, postać cysterskiego stolarza zakonnego.
Po uroczystości wielu pytało go w jaki sposób wydobył nieznany dotychczas efekt rozświetlenia betlejemskiej ciemnej nocy przez płomień jednej zapalonej świecy. Artysta nie chętnie ujawniał tajemnice swojego warsztatu. Gdy zaś przy ołtarzu został tylko jeden zakonnik, któremu kazano pogasić wszystkie świece on postawił na krawędzi swój zapalony kaganek i długo modlił się o zdrowie oraz błogosławieństwo dla Hermana Hana. Nie spuszczając wzroku z jego dzieła zauważył, że płomień świecy trzymanej przez jednego z pasterzy wcale nie przestał świecić. Zbliżył się do obrazu i wówczas dostrzegł, że zagłębienie, które powstało przez jego nieuwagę w desce, artysta zachował wypełniając je złotem który jako płomień świecy promieniuje w niezwykły sposób rozświetlając całą scenę „Pokłonu pasterzy”.
Teraz przyjrzał się też dokładniej postaci czwartego z adorujących i rozpoznał w twarzy pasterza własną podobiznę. Przypomniał sobie wówczas słowa mistrza, który w rozmowie sprzed kilku tygodni zapewnił go, iż „Rybom woda a ludziom zgoda”. W ten sposób przybysz rodem ze Śląska dowiódł, że znana jest mu nazwa „Gody”, co po kaszubsku znaczy Boże Narodzenie”. Nie ma zaś w owym szczególnym czasie miejsca na jakiekolwiek kłótnie i swary... Choćby nawet jakieś żelazne dłuto miało zniszczyć wypolerowaną płaszczyznę drewna pod najpiękniejszy obraz.